niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział XIV

  Wchodziłem po schodach, przytrzymując się barierki. Prawie wytrzeźwiałem, jednak nie chciałem ryzykować. Gdybym cokolwiek sobie zrobił, wytwórnia mogłaby mnie dobić, zamiast mi pomóc, zwłaszcza, że przygotowywaliśmy z chłopakami comeback.

  Jakimś cudem dowlokłem się do drzwi. Zapomniałem, że klucze zostawiłem NamJoonowi, lecz kiedy drzwi otworzyły się bez jakiegokolwiek oporu, poczułem ulgę. Myślałem, że LeeNa już na mnie czeka, by wygłosić następne przemówienie z dezaprobującą miną. Łudziłem się, że to nie ona spacerowała z grupą idoli po tamtej ulicy. Moje nadzieje okazały się płonne, gdy tylko przekroczyłem próg salonu.

  Czekała tam na mnie reszta zespołu.

- Gdzie jest Lee?

- Spotkaliście się?

- Dlaczego nie przyprowadziłeś jej ze sobą?

- Chciałeś się z nią spotkać, prawda?

- Mógłbyś odpowiadać na pytania!

  Przez ich słowa w pokoju nastąpił hałas, jakby było tam co najmniej piętnastu ludzi. Jeden przez drugiego wykrzykiwali następne pytania, nie czekając na odpowiedź do poprzednich.

- Cisza! - zarządził w pewnym momencie lider. Właśnie w takich momentach byłem pewien, że jest stworzony do reprezentowania naszej rozwrzeszczanej bandy. - Możesz powiedzieć, dlaczego nagle gdzieś poszedłeś? I gdzie jest twoja siostra?

  Przytaknąłem, mimo krwawiącego serca. Nadal byłem zrozpaczony tym, że Nana wolała spędzić czas z Luhanem niż z nami, lecz nie mogłem mieć jej tego za złe. EXO potrafili omamić wszystkich, dosłownie, dlatego byłem skłonny jej to wybaczyć.

- Wyszedłem się przewietrzyć razem z wami. Zwyczajnie zgubiłem was w tłumie, dlatego zacząłem was szukać. A kiedy byłem niedaleko klubu... - przerwałem, starając się spokojnie wszystko wyjaśnić - spotkałem LeeNę w towarzystwie koleżanek.

  Kim badawczo mi się przyglądał, marszcząc brwi.

- W towarzystwie koleżanek, powiadasz... - już myślałem, że zacznie wypytywać o szczegóły, czego bym nie zniósł, ale on jedynie się uśmiechnął. - Dajmy dziewczynie korzystać z życia. Jest nas siedmiu, jakoś musimy sobie poradzić.

  Wszyscy się z nim zgodziliśmy. Wysprzątaliśmy mieszkanie tak, by nie było widać śladu naszej obecności, przygotowaliśmy kanapki i herbatę dla szatynki, a na koniec ogarnęliśmy samych siebie. Każdy z nas wziął prysznic i przebrał się w czyste ubrania.

- Jin, lepiej zaśpiewaj Kookowi kołysankę, bo myślę, że bez tego nie zaśnie - zaśmiał się Hobi, naigrawając się z zespołowej "mamy" i najmłodszego "dziecka".

- Bardzo śmieszne. Normalnie ubaw po pachy - prychnąłem, udając obrażonego.

  Jak zwykle przed snem wygłupialiśmy się i rozmawialiśmy. Następnie udaliśmy się do łóżek, by z uśmiechami na ustach móc odpłynąc do krainy Morfeusza (nie, żebym w niego wierzył...).

  Czy to dziwne, że chociaż bardzo tego chciałem, mój uśmiech w ogóle nie był szczery?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz