niedziela, 25 grudnia 2016

Dream

Leżę na niewielkim, błękitnym kocu, rozłożonym na wzgórzu pokrytym soczyście zieloną trawą. Spoglądam w gwiazdy, rozsypane po granatowym niebie. Układają się w różne konstelacje, jednak migotliwych punktów jest tyle, że nie sposób się ich doszukać.
Pamiętam, jak pewnej równie gwiaździstej nocy pisałem do ciebie wiadomość. Tuż przed debiutem, kiedy wytwórnia wysłała nas na przymusowe treningi w tajemniczym ośrodku w górach. Miło jest wspominać czas, kiedy byłem względnie szczęśliwy, mając przy sobie ciebie, zespół i Hachi.
Od dzieciństwa nie obchodziło mnie zdanie innych. Na początku było mi żal, że rodzice ot tak zostawili mnie w domu dziecka, pozwalając, by przypadek pchał mnie przez życie. Gdy tylko nadarzyła się okazja, dyrektor ośrodka umiejscowił mnie w rodzinie zastępczej, chcąc zapewnić sobie spokój i załatwić kolejnemu nieszczęśliwcowi szansę na dobre życie. Przyzwyczaiłem się do nowych rodziców, choć wiedziałem, że nigdy nie pokochają mnie tak, jak własnego syna. Posiadali dwójkę dzieci, a ja nie miałem pojęcia, po co im kolejne, jednak o to nie pytałem. Wydaje mi się, że nie miałem nawet prawa, skoro mnie przygarnęli.
Zacząłem się buntować w wieku czternastu lat. Wpadłem w nieciekawe towarzystwo, paliłem na umór. Nie raz wracałem do domu zalany w trupa. Po jakimś czasie "rodziców" przestało to interesować i odstawili mnie na bok, skupiając się na sobie nawzajem. Zresztą, co miał ich obchodzić czyjś bękart, który nie potrafił nawet im się dobrze odpłacić za godny byt.
Uciekłem z domu, gdy miałem niespełna szesnaście lat. Przemierzając ulice Tokio w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, że jeszcze jest dla mnie nadzieja, natrafiłem na śmieszne ogłoszenie w postaci rysunku. Od początku wydawało mi się urocze, a kiedy poznałem osobę, która je wykonała, byłem oczarowany. Nie chodziło o miłość, bardziej zauroczenie. Przynajmniej tak myślałem.
O tym, że to tak naprawdę uczucie posiadania oparcia w życiu, wiecznie uśmiechniętej i pozytywnej osoby, która wnosiła wiele dobra, przekonałem się niewiele później. Chciałbym cofnąć się do tamtych dni i ponownie to poczuć. Po raz kolejny zasmakować wrażeń związanych ze złudnym posiadaniem matki.
Komatsu była dla mnie prawie jak rodzic. Nie mogę jej porównywać w ten sposób do rodziny, w jakiej się poprzednio znajdowałem - była, i nadal jest, zbyt ciepła i życzliwa w stosunku do mnie. W bardzo krótkim czasie stała się imitacją bezpiecznej przystani w żywej postaci.
Naprawdę ją kochałem. Była wspaniałą kobietą. Nie poddawała się, mimo ciągłych porażek. Podziwiałem ją. Robię to do tej pory.
Zraniła Nobu. Lecz kto z nas nie został w jakiś sposób pokrzywdzony?
W tamtym momencie nic nie było do końca jasne. Yasu nadal cię kochał, choć od waszego zerwania minęło wiele lat. Czuł coś więcej niż przyjaźń również do Nany, lecz pozwolił Renowi zwinąć ją sobie sprzed nosa. Obecnie jest w związku z Miu.
Nana była z Renem, planowali ślub. Byli sobie naprawdę oddani. Wypadek, w którym zginął, zrujnował całe życie nam wszystkim. Nigdy nie zapomnieliśmy o mężczyźnie, który dla większości był motywacją do dalszego działania, do spełniania marzeń. Do walki.
Nobu chciał zachować Hachi przy sobie, razem z nią wychowując dziecko, które mogło nie być jego. Jednak jej decyzja przekreśliła szansę na ich wspólne życie. Sądzę, że do wyboru Takumiego popchnęła ją nie tylko miłość. Stała za tym chęć bycia akceptowaną, a to przecież on pierwszy dowiedział się o ciąży i ją wsparł. Wielu uważa, iż było to najbardziej samolubne wyjście z sytuacji. Ja wiem, że zadało jej więcej bólu, niż można sobie wyobrazić.
Na końcu my. Ty i ja. Kto by się spodziewał, że "czerwona nić", w którą tak bardzo wierzyłaś, może zostać tak łatwo rozerwana. Myśleliśmy, że to przeznaczenie nas połączyło, łącząc nasze dusze w całość, niczym dwie połówki jabłka. Jeśli naszym przeznaczeniem miała być miłość, co skłoniło los do zmiany decyzji?
Każde z nas ucierpiało w taki, czy inny sposób. Bez wyjątku. Może i teraz nie jesteśmy do końca szczęśliwi. Może i żałujemy pewnych czynów. Ale nie uda się nam nic zmienić. Cokolwiek próbowalibyśmy zrobić, wszystko skończy się w ten sam sposób, pozbawiając nas oddechu i przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze, spowodowane chłodem rzeczywistości. Wiele razy szukałem odpowiedzi na pytanie, co spowodowało takie zakończenie. Doszedłem do wniosku, że nie chcę wiedzieć. Bo byłbym gotów ponownie walczyć o coś, co jest z góry przegrane. Byłbym gotów łudzić się, że mnie kochasz, że o mnie nie zapomniałaś, a z tej dziwnej relacji nadal może coś wyjść.
Byłaś jednym z moich największych marzeń, Reira. Cieszę się, że miałem cię choć przez tą krótką, ulotną chwilę dziesięć lat temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz